niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział Pierwszy

 Kiedy przyszedł oficjalny list, moja matka nie posiadała się ze szczęścia. Od razu uznała, ze wszystkie nasze problemy zostały rozwiązane i zniknęły na zawsze. Jedyną przeszkodę w realizacji jej wspaniałego planu stanowiłam ja sama. Nie uważałam się za szczególnie nieposłuszną córkę, ale czasem trzeba było powiedzieć nie.
 Nie chciałam być członkinią drużyny królewskiej ani jedynką. Nie chciałam nawet tego próbować.
Schowałam się w swoim pokoju, miejscu dającym mi schronienie przed hałaśliwą, rozgadaną rodziną, starając się znaleźć argumenty, które przekonały by matkę. Mogłam jej szczerze powiedzieć co o tym wszystkim myślę...Nie wydaje mi jednak się, by zechciała wysłuchać nawet słowa.

Unikałam jej przez całe popołudnie, ale teraz zbliżała się pora obiadowa, a jako najstarsze z pozostałych w domu dzieci byłam odpowiedzialna za pomoc w kuchni. Zwlekłam się wiec z łóżka i zaszłam do gniazda żmij.
 Mama spiorunowała mnie wzrokiem, ale nic nie powiedziała.
 W milczeniu mijałyśmy się w kuchni i w jadalni, a potem nakrywając stół na pięć osób. Kiedy podnosiłam głowę matka rzucała mi gniewne spojrzenie, jakby chciała we mnie wywołać poczucie winy i zmusić, żebym zapragnęła tego samego, co ona. Postępowała tak dosyć często, na przykład kiedy wykręcałam się od jakiegoś zaproszenia, ponieważ wiedziałam, że zmawiająca nasze usługi rodzina jest wyjątkowo chamska, albo kiedy chciała żebym zrobiła wielkie porządki, bo nie stać nas na wynajęcie jakiejś Szóstki.
 Czasem to działało, czasem nie. Tym razem na pewno nie zamierzałam jej ulegać.
Złościł ją mój upór, ale nie powinna była się dziwić - tę cechę charakteru odziedziczyłam po niej. Szczerze mówiąc, nie chodziło tu tylko o mnie. Mama ostatnio w ogóle była bardzo zdenerwowana. Lato się kończyło i niedługo mieliśmy się zmierzyć z chłodem i niepewnością.
 - Nie umarłabyś, chyba gdybyś wypełniła ten formularz - rzuciła, nie mogąc się dłużej powstrzymać. - Eliminacje to wspaniała okazja dla Ciebie i dla nas wszystkich.
 Westchnęłam głośno i pomyślałam, że wypełnienie formularza tak naprawdę mogłoby mi skrócić życie.
 Wszyscy wiedzieli, że rebelianci - pochodzący z nielegalnych kolonii, które nienawidziły Illei, naszego ogromnego i stosunkowo młodego państwa - często atakują ośrodki rządowe. I to dość brutalnie. Widzieliśmy ich w akcji także w Karolinie - jeden z budynków należących do ratusza został doszczętnie spalony. Raz nawet dopuścili się zuchwałego włamania do więzienia, ale biorąc pod uwagę, że uwolnili tylko nastolatkę, która miała pecha zajść w ciąże, oraz Siódemkę, który był ojcem dziewięciorga dzieci, nie mogłam oprzeć się wrażeni, że tym razem mieli racją.
 Jednak nawet gdybym zignorowała potencjalne niebezpieczeństwo, wydawało mi się, że samo branie pod uwagę Eliminacji może zabić moje serce. Nie potrafiłam powstrzymać się od uśmiechu na samą myśl o powodach, dla których wszystko powinno zostać tak jak dotychczas.
- Ostatnie lata nie obeszły się łaskawie z twoim ojcem - syknęła matka. - Jeśli masz w sobie, choć odrobinę współczucia, powinnaś o nim pomyśleć.
 Tata. Jasne, naprawdę chciałabym pomóc tacie, a także May i Gerardowi. Wydaje mi się, że nawet mojej matce. Kiedy tak stawiała sprawę, naprawdę nie było mi do śmiechu, ponieważ zdecydowanie od zbyt dawna ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Zastanawiałam się, czy tata zaakceptowałby pomysł matki, gdyby jakaś kwota pieniędzy mogła poprawić naszą sytuację.
 Nasza klasa społeczna znajdowała się blisko dna. Byliśmy artystami, a artyści i muzycy lokowali się tylko trzy szczeble ponad błotem. Dosłownie. Zarabiane przez nas pieniądze ledwie wystarczały na bieżące potrzeby i były w ogromnym stopniu uzależnione od pory roku.
 Pamiętam, jak kiedyś czytałam w zniszczonym podręczniku od historii, ze dawniej prawie wszystkie święta były stłoczone w zimowych miesiącach. Coś o nazwie Halloween poprzedzało święto dziękczynienia, a potem przychodziły Boże Narodzenie i Nowy Rok, jedno za drugim.
 Boże Narodzenie nie zmieniło się, ale, od kiedy Illea podpisała traktat pokojowy z Chinami, Nowy Rok rozpoczynał się w styczniu lub lutym, zależnie od fazy księżyca. Wszystkie święta podziękowań i niepodległości zlikwidowano, tworząc jeden Dzień Wdzięczności obchodzony w lecie.
 Nie miałam pojęcia, czym było Halloween. Nie powróciło w żadnej postaci.
  To oznaczało, że przynajmniej trzy razy do roku nasza rodzina miała mnóstwo pracy. Tata i May malowali obrazy i lepili rzeźby, które klienci kupowali  na prezenty, a mama i ja występowałyśmy na przyjęciach - ja śpiewałam, ona grała na fortepianie. Gerad na razie nie odkrył w sobie żadnego talentu, ale liczył sobie dopiero siedem lat. Miał jeszcze na to czas.

  Niedługo liście zaczną zmieniać kolor, a nasz maleńki świat znowu stawał się niepewny. Pięć miesięcy i tylko cztery osoby do pracy, a przy tym żadnej gwarancji zatrudnienia aż do Bożego Narodzenia.
 Kiedy myślałam o życiu w ten sposób, Eliminacje wydawały się być kołem ratunkowym, którego można by się chwycić.
 Popatrzałam na matkę. Wiedziałam, ze spoczywa na niej ogromna odpowiedzialność i z teko właśnie powodu stara się mną tak naprawdę manipulować. Wiedziałam, że uważa mój upór - fakt, że nie chciałam wypełnić głupiego formularza - za całkowicie irracjonalny.
 Na tym świecie były jednak rzeczy - ważne rzeczy  - które naprawdę kochałam, a ten papierek wydawał się murem odgradzającym mnie od moich pragnień. Nie chciałam poświęcić swoich marzeń niezależnie od tego ile znaczyła dla mnie rodzina. Poza tym już i tak dałam im z siebie wszystko.
 Po tym jak Kota się wyprowadził, a Kenna wyszła za mąż, zostałam w domu, jako najstarsza z rodzeństwa i najszybciej, jak tylko mogłam, podjęłam nowe obowiązki. Układaliśmy plan odbywających się w domu lekcji tak, żeby nie kolidował z próbami, które zajmowały mi większość dnia, ponieważ starałam się oprócz śpiewu opanować grę na kilku instrumentach.
 Teraz jednak, kiedy przyszedł list, cała ta codzienna praca przestawała się liczyć. W marzeniach mojej mamy byłam już królową.
 Gdyby starczyło mi sprytu, schowałabym to głupie pismo przed powrotem taty, May i Gerada. Nie przyszło mi jednak do głowy, że mama wepchnie je do kieszeni. Wyciągnęła pismo w połowie obiadu.
 - Szanowna Rodzino Singerów - zaczęła uroczyście. Spróbowałam wyrwać jej tekst, ale miała za dobry refleks.
 - Mamo, proszę! - Jęknęłam.
 - Chcę to usłyszeć! - Pisnęła May. Nie było w tym nic dziwnego. Chociaż była jak moja młodsza o trzy lata kopia, miałyśmy całkowicie odmienne charaktery. W odróżnieniu ode mnie była otwarta i pełna nadziej, a obecnie kompletnie stuknięta na punkcie chłopaków. Wiedziałam, że to wszystko wyda jej się strasznie romantyczne.
 Poczułam, że rumienię się z zażenowania. Tata słuchał uważnie, a May niemal podskakiwała z radości. Gerad, kochane dziecko, nie przerwał jedzenia. Mama odchrząknęła i czytała dalej.
 - Niedawno przeprowadzony spis powszechny potwierdził, iż w domu Państwa przebyła niezamężna dziewczyna w wieku pomiędzy szesnaście a dwadzieścia lat. Chcielibyśmy niniejszym powiadomić, iż macie Państwo okazję zasłużyć się dumnemu narodowi Illei.
 May znów pisnęła i złapała mnie za rękę.
 - To o tobie!
 - Wiem małpiatko, ale przestań, bo zaraz złamiesz mi rękę.
 May nie puściła mojej dłoni i znów zaczęła podskakiwać na krześle.
 - Nasz ukochany książę Niall James Horan w tym miesiącu będzie świętować osiągnięcie pełnoletności - czytała dalej mama. - Nowy etap swojego życia pragnie on rozpocząć u bok partnerki, poślubiając rdzenną córę Illei. Jeśli państwa córka, siostra lub podopieczna pragnęłaby zostać oblubienicą księcia Niall'a i uwielbianą księżniczką Illei, prosimy o wypełnienie załączonego formularza i przekazanie go do lokalnego Urzędu Obsługi Prowincji. Z każdej prowincji zostanie wylosowana jedna dziewczyna, która będzie miała zaszczyt poznać księcia. Uczestniczki Eliminacji zostaną na czas ich trwania zakwaterowane w Pałacu Illeańskim w Angeles. Ich rodziny otrzymają szczodrą rekompensatę - matka odczytała ostatnie dwa słowa ze szczególnym naciskiem - za swoje zasługi dla rodziny królewskiej.

 Kiedy matka odczytywała list, ja tylko przewracałam oczami. Taki właśnie obyczaj dotyczył naszych książąt. Urodzone w rodzinie królewskiej księżniczki sprzedawano w małżeństwa mające umocnić relacje naszej młodej ojczyzny z innymi krajami. Natomiast książęta poślubiali dziewczyny z ludu, aby podtrzymać morale nie zawsze posłusznego narodu.
 Żadna z tych opcji mi się nie podobała, a myśl o tym, że mogłabym w tym uczestniczyć sprawiała, że miałam ochotę krzyczeć.
 Poza tym byłam w wystarczającej ilości domów Trójek i Dwójek, żeby zyskać pewność, że nie chciałabym stawać się jedną z nich. Nie mówiąc już o Jedynce. Jeśli nie liczyć chwil, kiedy bywałam głodna, całkowicie odpowiadał mi mój status Piątki. To mama chciała się wspinać po drabinie społecznej, nie ja.
 - To oczywiste, ze będzie zachwycony Ami! Jest przecież taka śliczna - westchnęła mama.
 - Proszę cię mamo. Jestem, co najwyżej przeciętna.
  - Jasne, ze nie! - Wtrąciła się May - Ja wyglądam tak samo jak ty i jestem śliczna!
  - Gerad, jak myślisz? Jestem śliczna? - Zapytałam.
 Wszyscy popatrzyli na najmłodszego członka naszej rodziny.
 - Nie! Dziewczyny są paskudne.
 - Gerad, proszę Cię - mama westchnęła ciężko, ale widać było, że niełatwo jej zachować powagę. Trudno było się na niego złościć. - Americo, powinnaś wiedzieć, że jesteś naprawdę, piękną dziewczyną.
 - Skoro jestem taka ładna, to, dlaczego nikt nigdy nie chciał się ze mną umawiac?
 - Oczywiście, że byli tacy, ale ich przepędzałam. Moje dziewczęta są za ładna, żeby wyjść za jakieś piątki. Kenna złapała Czwórkę, ale jestem pewna, że ty możesz zajść jeszcze wyżej. - Mama wypiła łyk herbaty.
 - On ma na imię James, nie nazywaj go numerkiem. I od kiedy to przychodzą tu chłopcy?
 - Od jakiegoś czasu. - Tata odezwał się po raz pierwszy, a w jego głosie brzmiała nuta żalu.
 Tata i ja byliśmy bardzo blisko. Kiedy się urodziłam, mama była chyba trochę zmęczona, więc zwykle zajmował się mną właśnie tata.
 Spojrzał na mnie przelotnie i nagle zrozumiałam: nie chciał mnie o to prosić. Nie chciał, żebym brała w tym udział, ale nie mógł też zaprzeczyć, że byłoby dla nas niezwykle korzystne gdyby udało mi się zakwalifikować choćby na jeden dzień.
 - Bądź rozsądna Ami - mama nie ustępowała.
 - To absurd, myśleć, że miałabym tam jakiekolwiek szansę - zakończyłam.
 - Ktoś musi wygrać, a ty masz takie same szansę jak każda inna. - Rzuciła serwetkę na stół i odwróciła się. - Gerad jak zjesz, idź się myc.
Gerad jęknął. May jadła w milczeniu.
 - Przepraszam tato - mruknęłam podnosząc talerz.
 - Nie bądź niemądra, kiciu. Nie gniewam się na ciebie  - uśmiechnął się ciepło i objął mnie ramieniem.
 - Ja, tylko...
 - Nie musisz się tłumaczyć, skarbie. Rozumiem. - Pocałował mnie w czoło. - Muszę wracać do pracy.
  Westchnęłam i poszłam do pokoju się położyć. To wszystko doprowadzało mnie do furii.
 Położyłam się na nierównym materacu i spróbowałam na spokojnie wszystko przemyśleć. Musiałam przyznać, że dostrzegałam pewne korzyści. Byłoby miło przynajmniej przez jakiś czas jeść do syta. Nie miałam jednak powodów, żeby zawracać sobie tym głowę, ponieważ nie zamierzałam się zakochiwać w księciu Niall'u. Z tego, co widziałam w Stołecznym Biuletynie Illei wynikało, że nawet bym go nie polubiła.

  Miałam wrażenie, że na nadejście północy musiałam czekać całą wieczność. Przy drzwiach wisiało lustro, więc zatrzymałam się, żeby się przejrzeć.
 Tak cicho jak tylko mogłam zakradłam się do kuchni, wzięłam talerz z lodówki, trochę czerstwego chleba, a także jabłko i zrobiłam z tego pakunek. Musiałam powolutku skradać się z powrotem do pokoju ze względu na późną porę, ale gdybym naszykowała jedzenie wcześniej, mogłoby to się wydać komuś podejrzane.
 Otworzyłam okno i popatrzyłam na nasz malutki ogródek. Księżyc był prawie niewidoczny, więc musiałam przed wyjściem przyzwyczaić oczy do ciemności. Kiedy byliśmy młodsi Kota przywiązał do gałęzi prześcieradła żeby wyglądały jak gałęzie statku - on był kapitanem, a ja zawsze jego pierwszym oficerem.
 Rozejrzałam się - sąsiednie domy były pogrążone w ciemności, nic niczego nie widział. Ostrożnie wyślizgnęłam się przez okno. Przebiegłam przez trawnik ubrana w najładniejszą piżamę. Mogłam oczywiście zostać w ubraniu, ale tak czułam się lepiej. Pewnie nie miało znaczenia, co mam na sobie, ale wydawałam się sobie ładniejsza w brązowych spodenkach i dopasowanej białej koszulce.
 Przytrzymywanie się jedna ręką podczas wspinaczki po przybitych do drzewa szczebelkach nie sprawiało mi już trudności. Miałam to wyćwiczone. Każdy szczebel przynosił mi ulgę. Odległość nie była wielka, ale wydawało mi się, że zostawiam całą swoją podekscytowaną rodzinkę kilometry za sobą. Tutaj nie musiałam być niczyją księżniczką.
 Kiedy wcisnęłam się do malutkiego pomieszczenia, będącego moją kryjówką, wiedziałam już, że nie jestem sama. W przeciwległym kącie ktoś krył się w ciemnościach, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że mój oddech przyśpieszył. Postawiłam pakunek z jedzeniem na podłodze i zmrużyłam oczy. Sylwetka poruszyła się zapalając niemal niewidoczny ogarek. Prawie nie dawał światła - nikt w domu by nas nie zauważył - ale wystarczał. Intruz odezwał się w końcu z szelmowskim uśmiechem:
  - Cześć, ślicznotko.



I don't care for your fairytales

Nareszcie dodany pierwszy rozdział! 
Mam nadzieję że wam się spodobał. Liczę na komentarze, które są na wagę złota.
I będę żebrać o szablon do skutku :)
Większoś
ć inf. o rozdziałach i bieżących działach są wyświetlane obok postów jako Ogłoszenia.
Dziękuję, za wizytę na moim blogu i zachęcam do dalszego czytania ;)

~SS

5 komentarzy:

  1. Dziewczyno to jest świetnie!!!!!!!!!!!
    Pisz dalej!!!!!! Całusy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. :))))))))
    NIE UMIEM SIĘ WYSŁAWIAĆ
    :))))))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Niedługo dostaniesz szablon :)

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest takie bfdvvsfdfbdfhdsfhfdvshgsdh *-*
    Pisz dalej!!!
    Przysięgam że jak szybko nie dodasz nowego rozdziału to zawitam u ciebie z siekierą i siłą go wydobędę :)
    Buziaczki ;***

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy